niedziela, maja 26

Osobista ładowarka

Dzisiaj miałam marny dzień. Bardzo marny dzień. Jutro wyjeżdżam na dwa dni na zajęcia terenowe, wracam we wtorek wieczorem, a w środę czeka mnie jeszcze gorszy dzień. Wszystko mam na środę. Wszystkie poprawy, wszystkie prace. Ten wyjazd wcale nie jest mi na rękę.

I miałam dzisiaj okropny dzień. Tyle rzeczy do zrobienia, a tak mało czasu. Siedziałam przed biurkiem i nie wiedziałam w co ręce włożyć. Siedziałam przed biurkiem i tylko patrzyłam na coraz więcej zeszytów, wykresów i kartek. Co zrobić? Co począć? Jak zacząć?

Na dodatek, na mieszkaniu jest mój tydzień i jeszcze dzisiaj miałam posprzątać, a jestem niewyspana, wyczerpana i w ogóle załamana. To nie był mój dzień, to nie była moja chwila. Chciałam się rozpłakać z bezradności, z nawału roboty, ze złości. Potrzebowałam naładować jakoś baterie. Ale jak?

Zmywam naczynia, gdy nagle dostaję telefon. Tata.
- Gdzie jesteś? 
Co się dzieje?, myślę sobie.
- No... u siebie, w mieszkaniu.
- No widzisz, a ja czekam pod drzwiami!

Wyobrażacie to sobie? W ułamku sekundy znalazłam się na klatce schodowej, a jeszcze szybciej w jego ramionach. Poczułam się tak bardzo na miejscu, tak bardzo szczęśliwa... że się rozpłakałam. Ja, dorosła osoba, wtulona w swojego tatę, bardzo bardzo długo, rozpłakałam się jak małe dziecko. Był jak najlepsza kawa po nieprzespanej nocy; jak kąpiel po ciężkim treningu; jak ładowarka do rozładowanego telefonu. A najważniejsze - był jak ojciec dla córki.

Tak bardzo tego potrzebowałam dzisiejszego dnia. Wtulenia się w wielkie, bezpieczne ramiona. Naładowanie siebie, naładowanie moich słabiutkich już baterii. Poczułam się w tedy tak bardzo na miejscu!

1 komentarz: