Te pięć dni były dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem. W ciągu tych pięciu dni widziałam więcej uśmiechów i dobrych gestów niż przez cały ostatni rok studiów. To było wręcz trochę dziwaczne - tak jakby ludzie na te kilka dni wyłączali w sobie tą mroczniejszą stronę.
Wszyscy, bez wyjątku.
Nie zaprzeczę, iż były to piękne dni.
I jestem pewna, że to właśnie przez tą panującą tam energię ludzie chcą
tam wracać. Owszem, koncerty i warsztaty mają w tym swój wkład, ale ja
właśnie myślę, że nie one są najgłówniejszym czynnikiem. Chodzi o ludzi.
Zawsze chodziło o ludzi.
Idziesz ulicą i wystawiasz dłoń do góry, krzycząc jednocześnie "piątka".
W ciągu dziesięciu minut możesz zebrać co najmniej kilkadziesiąt
piątek. Potykasz się o kamień i lądujesz na ziemi - oj, długo sobie nie
poleżysz. W jednym momencie obok Ciebie znajdzie się kilkanaście ludzi i
Cię podniesie. Brakuje Ci do piwa? Podejdź do pierwszej lepszej osoby.
Chcesz fajkę? Każdy chce i każdy tam ma, i da!
Na woodstock się nie przyjeżdża. Na woodstock się wraca.
Myślę,
że te zdanie opisuje cały woodstock. Bo taka jest prawda. Dużo jest tam
ludzi, którzy przyjeżdżają już któryś raz z rzędu, a ci, którzy są
pierwszy raz zawsze mówią "do zobaczenia za rok".
Skoro to miejsce tak przyciąga ludzi to co może być w nim złego, prócz
niewiedzy i stereotypów? Że tam brudasy i ćpuny? Że chlanie od rana do
wieczora? Że laski oddają się za łyk piwa? Że niebezpiecznie, bo nie ma
policji? Tak właśnie stereotypy i media krzywdzą tak piękne miejsce...
Ja
jednak polecam wszystkim woodstock! Przynajmniej raz w życiu trzeba
odwiedzić to miejsce! Przeżyć przejazd pociągiem, spać po kilka godzin,
bawić się w gronie bliskich znajomych, szaleć na koncertach i rozmawiać
z każdą napotkaną osobą. Serce mi się cieszy na wspomnienie tamtych
dni. To był mój pierwszy woodstock.
Ale nie ostatni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz