niedziela, sierpnia 11

Kraina wielkich marzeń mazurskich

Jadę. W końcu tam jadę. To miejsce chodzi za mną od kilku lat. Czai się w moim umyśle, ale w tym zakazanym miejscu, tym niedostępnym dla mnie. Tyle wydać na podróż, tyle wydać na nocleg, tyle tam wydać... I w końcu jest pomysł. W końcu pojawił się ktoś, kto za darmo mnie przenocuje. Ile chcę. Ten ktoś spadł mi z nieba. Więc jadę. Jadę tam. Już jutro.

Na Mazury.



Nie mogę się doczekać! Spędzę tam całe dwa tygodnie. Zrobię tyle zdjęć, tyle zobaczę, spełnię marzenie. 

Jadę na Mazury!

czwartek, sierpnia 8

Tłum schował się w lesie

Lubię jeździć tam, gdzie tłum chowa się do lasu. Gdzie, gdy oglądam się w obie strony, nie widzę żadnej osoby. Gdzie, gdy zamykam oczy, mogą rozkoszować się ciszą. Lubię tam jeździć. Lubię zdjąć klapki z nóg i czuć pomiędzy palcami źdźbła trawy. Położyć się na niej i oglądać spektakl prezentowany przez chmury. Iść przez zboże z tylko jednym w głowie problemem - uśmiechnąć się pod nosem czy z głośno z całego serca? Lubię mieć takie problemy.



Przez cały swoje życie raz w roku jestem w takim miejscu. Co wakacje jeżdżę do rodziny na wieś. Prawda jest taka, że... nie lubię tam jeździć. Cóż za absurd! Uwielbiam to miejsce, niesamowitą ciszę chowającą się w zakątkach natury, a jednak, co roku jadę tam z grymasem na twarzy. Dlaczego? - rodzi się pytanie.

A bo wolałabym być tam sama.
 
 
Czy to czyni ze mnie aspołeczną osobę?

W tamtym miejscu tylko tego mi brakuje. Samotności. Ciągłej samotności. Uwielbiam moją babcię, wujków i kuzynów, którzy też tam często przyjeżdżają, ale wolałabym, aby ich tam nie było. W tym roku byłam tam tylko z babcią. Jednak dalej czułam, że to nie to.

Że jest nas za dużo.

Pół dnia przesiadywałam w lesie, a potem albo czytałam książki, albo szłam na spacer, delektując się tymi chwilami samotności, które sama sobie podarowałam. Ale potem wracałam, dotrzymywałam jej towarzystwa i w gruncie rzeczy było całkiem przyjemnie. Zawsze zasypiałam z uśmiechem na twarzy. Ale wciąż miałam te puste oczy, które zapełniały mi się dopiero wtedy, gdy wychodziłam z domu i zamykałam się w odgłosach hałasujących w rytm wiatru drzew i rozmawiających ze sobą ptaków, do których nieraz dołączały pasikoniki. Czujecie to ciepło w klatce piersiowej? Widzicie to pod powiekami? Widzicie to tym swoim innym, niewidzialnym zmysłem, tam głęboko w was?
 
 
Tylko egoista jest w stanie pomyśleć - lubię takie momenty, bo jest sam ze sobą.

Och, nie. To właśnie w trakcie tych momentów powinno do Ciebie dojść jak bardzo nie jesteś sam w tym miejscu. Wystarczy zamknąć oczy i pozwolić, by słuch się rozwinął, ale bardziej niż na zajęciach na studiach, bardziej niż wtedy, gdy chcesz podsłuchać jakąś rozmową i bardziej niż w przepełnionym autobusie, gdy próbujesz usłyszeć, co mówi rozmówca przez telefon. Musisz pozwolić, by zakres słyszenia się rozszerzył. Musisz sobie pozwolić usłyszeć wszystko. Rwaną przez wiatr trawę, skaczącego pasikonika polnego, proszącą o twoją uwagę pszczołę, pająka budującego dla siebie schronienie, zająca gdzieś w oddali i tak ciężko pracujące mrówki. Tak bardzo nie jesteś wtedy sam. Na zewnątrz taki tłok, a w twojej głowie jeszcze większy. Tyle myśli domaga się twojej refleksji. Tyle osób masz pod powiekami, tyle osób nie daje ci spokoju. Tak bardzo nie jesteś sam.

Ale wystarczy moment. Mały moment na rozejrzenie się dookoła i zdanie sobie sprawy, że tyle rzeczy masz obok. Że wokół ciebie jest tylko trawa, w oddali, tak daleko że ich nie widać, są jakieś budynki, a cały tłum schował się w lesie.

I wtedy, tak nagle - stajesz się widzem w spektakle, który prezentuje ci natura, do którego soundtrack tworzy wiatr, a chórem stają się ptaki.


środa, sierpnia 7

Pięć dni w Kostrzyniu

Te pięć dni były dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem. W ciągu tych pięciu dni widziałam więcej uśmiechów i dobrych gestów niż przez cały ostatni rok studiów. To było wręcz trochę dziwaczne - tak jakby ludzie na te kilka dni wyłączali w sobie tą mroczniejszą stronę.

Wszyscy, bez wyjątku.
 

 
Nie zaprzeczę, iż były to piękne dni. I jestem pewna, że to właśnie przez tą panującą tam energię ludzie chcą tam wracać. Owszem, koncerty i warsztaty mają w tym swój wkład, ale ja właśnie myślę, że nie one są najgłówniejszym czynnikiem. Chodzi o ludzi.

Zawsze chodziło o ludzi.

Idziesz ulicą i wystawiasz dłoń do góry, krzycząc jednocześnie "piątka". W ciągu dziesięciu minut możesz zebrać co najmniej kilkadziesiąt piątek. Potykasz się o kamień i lądujesz na ziemi - oj, długo sobie nie poleżysz. W jednym momencie obok Ciebie znajdzie się kilkanaście ludzi i Cię podniesie. Brakuje Ci do piwa? Podejdź do pierwszej lepszej osoby. Chcesz fajkę? Każdy chce i każdy tam ma, i da!

Na woodstock się nie przyjeżdża. Na woodstock się wraca.
 
 
Myślę, że te zdanie opisuje cały woodstock. Bo taka jest prawda. Dużo jest tam ludzi, którzy przyjeżdżają już któryś raz z rzędu, a ci, którzy są pierwszy raz zawsze mówią "do zobaczenia za rok". Skoro to miejsce tak przyciąga ludzi to co może być w nim złego, prócz niewiedzy i stereotypów? Że tam brudasy i ćpuny? Że chlanie od rana do wieczora? Że laski oddają się za łyk piwa? Że niebezpiecznie, bo nie ma policji? Tak właśnie stereotypy i media krzywdzą tak piękne miejsce...

Ja jednak polecam wszystkim woodstock! Przynajmniej raz w życiu trzeba odwiedzić to miejsce! Przeżyć przejazd pociągiem, spać po kilka godzin, bawić się w gronie bliskich znajomych, szaleć na koncertach  i rozmawiać z każdą napotkaną osobą. Serce mi się cieszy na wspomnienie tamtych dni. To był mój pierwszy woodstock.

Ale nie ostatni!