10.04.2010 podjęłam najważniejszą
decyzję w moim życiu. Decyzję, która całkowicie zmieniła moje życie i dzięki
której stałam się całkowicie innym człowiekiem. Nie pamiętam już jak i dlaczego
zdecydowałam się na to, dlaczego tam zadzwoniłam, tam pojechałam. Nie pamiętam
początków. Byłam z tym sama. Nie namówiłam do tego żadnej swojej koleżanki, po
prostu przyszła myśl i na drugi dzień już tam byłam. I stałam się
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie potrzebowałam niczego więcej. To
było to. Byłam spełniona, szczęśliwa.
Zostałam wolontariuszem w
schronisku dla bezdomnych zwierząt w Katowicach.
KOKS
Spędziłam tam niecałe trzy lata.
Poznałam wiele wspaniałych ludzi i jeszcze więcej wspanialszych zwierząt.
Jeździłam tam dwa razy w tygodniu, w deszcz i w śnieg, w skwar i w wiatr.
Jeździłam tam nawet tedy, kiedy całą noc przed nie spałam, bo byłam na
maratonie filmowym. Potem zapisałam się na wolontariat do sosnowieckiego
schroniska, gdzie dostałam Shirę.
SHIRA
Nie umiałam żyć bez tych dwóch
dni w tygodniu. Później to już sobie nie wyobrażałam swojego życia bez czwartku
i soboty, bez wyjazdów do schroniska. Jeżdżąc tam, czułam się zdrowsza.
Naprawdę. Każdemu z was życzę, żebyście znaleźli sobie coś, co was będzie dopełniać,
co będzie napawać wasze serce szczęściem i co będzie sprawiać, że mimo naprawdę paskudnego
tygodnia – wy się uśmiechniecie i na ten jeden mały moment zapomnicie o
wszystkich troskach. Ja to miałam. Patrzyłam w oczy czworonogów i już nic mnie
nie obchodziło, to było to. Moje szczęście.
Na początku dostałam szczeniaka.
Nie pamiętam już jego imienia, pamiętam, że od razu tego samego dnia znalazł
dom. Potem był Czak i Pepsiak. W międzyczasie wspomniana Shira w Sosnowcu. Po
Pepsiaku pokochałam Froda, a po nim Balbinę. Później moją kochaną Finkę i
cudownego Koksa, którego miałam już bardzo długo. Po Koksie – Dora, pól husky
pół mieszaniec i później znowu Koks, bo nowi właściciele go oddali z powrotem.
Ale to po Koksie dostałam moją kruszynę – Alice. Wszystkie mojego psy kochałam
bardzo mocno, jednak to ona zajęła całe moje serce. Po Alice miałam Kulę –
przerażone maleństwo; później Songa – całkowite przeciwieństwo Kuli. Po nim
zauroczyłam się w Shirze, tym razem czarnej, i to z nią zostałam już do końca.
|
KULA |
|
SHIRA |
|
ALICE |
|
CZAK |
|
PEPSIAK |
Nie było tam pięknie. Psy
chorowały i umierały. Były adoptowane, po czym nowi właściciele oddawali je z
powrotem, bo... coś tam. Nie wiadomo co. Bo tak, bo się załatwia w domu, bo źle
chodzi na smyczy, bo za duży, bo za brzydki, bo się nie chce przywiązać. Koks
został adoptowany trzy razy i trzy razy wrócił. Alice została znaleziona wraz z
gromadką innych psów na jakichś działkach. Cały miesiąc zajęło mi oswajanie
jej. Początki były ciężkie – bała się każdego mojego ruchu, podniesionego
głosu, samochodów. A potem? Nie odstępowała mnie na krok. Ale była brzydka, jak
to mówili, gdy na nią patrzyli. I ciężko było jej znaleźć dom. Nie było tam
pięknie. Nie ma tam cudownych warunków, jest za dużo psów i za dużo kotów.
Widziałam tam wszystko. Widziałam psy pobite, wyrzucone z pędzącego samochodu,
przywiązane do ławek i drzew, pokaleczone, wygłodzone, wystraszone. Widziałam krew i cierpienie, dużo płaczu i skomlenie.
Potem przychodziliśmy my,
wolontariusze. Każdy pies w pawilonie szczekał i prosił o uwagę, wystawiał
nosa, żeby wyjść, żeby do niego podejść, pogłaskać, może czymś poczęstować. Oczy
im się błyszczały, na pysku pojawiało się jakieś niewiadomo co, cieszyły się na
widok człowieka. Nie wszystkie, owszem, nie wszystkie. Inne, przerażone,
uciekały w kąt. Dla nich ręka kojarzyła się z karą, z byciem niedobrym, z
bólem. Wszystkie miały tam dla mnie tą samą wartość. Pracowałam z agresywnymi
psami, z przerażonymi i pobitymi, ze starymi i młodymi, z za dużą energią i
ospałymi.
I to był ten widok. Ten cudowny,
jedyny w swoim rodzaju widok, gdy wchodzisz do pawilonu i patrzysz, jak psy
skaczą z radości i wołają Cię do siebie. Jak się cieszą. Patrzysz i widzisz jak
się cieszą. Czy chcesz czegoś więcej?
Ja nie chciałam niczego więcej.
Nie potrzebowałam niczego więcej. Uwielbiałam tam przyjeżdżać, spędzać tam
czas, czasami całe dnie. Uwielbiałam je tresować i z nimi ćwiczyć. Uwielbiałam
agility i wybieg. Uwielbiałam te miejsce, te psy. Nieraz przyjeżdżała telewizja
i uwieczniała to, co tam robiliśmy. Przyjeżdżali z gazet i robili zdjęcia, pokazywali
ludziom, że psy ze schroniska wcale nie są gorsze od tych z rodowodem z
hodowli. Te też potrafią się cieszyć na widok ukochanego człowieka.
Jeżeli w przyszłości zamierzacie
nabyć nowego domownika, towarzysza i lojalnego przyjaciela, to naprawdę
zapraszam was do schroniska. Może według niektórych są to psy „brudne, brzydkie
i ze skazą”, ale to są wciąż te same psy, co „czyste, piękne i idealne”. Wciąż
te same, a nawet z odrobiną więcej wdzięczności i miłości, z odrobiną więcej
radości w oczach i szczęścia w sercu.
Psy to najlepsi nauczyciele
życia, moi drodzy.
Brakuje mi tych chwil. Nieraz
czuję się bez życia, jakby z kamieniem zamiast serca. Potem oglądam stare
zdjęcia i wiem, dlaczego tak się dzieje. Muszę tam wrócić, potrzebuję tam
wrócić. Wrócę tam.
Uzależniłam się od głośnego szczekania w rytm bicia mojego serca.