niedziela, maja 19

"brudne, brzydkie i ze skazą"


10.04.2010 podjęłam najważniejszą decyzję w moim życiu. Decyzję, która całkowicie zmieniła moje życie i dzięki której stałam się całkowicie innym człowiekiem. Nie pamiętam już jak i dlaczego zdecydowałam się na to, dlaczego tam zadzwoniłam, tam pojechałam. Nie pamiętam początków. Byłam z tym sama. Nie namówiłam do tego żadnej swojej koleżanki, po prostu przyszła myśl i na drugi dzień już tam byłam. I stałam się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie potrzebowałam niczego więcej. To było to. Byłam spełniona, szczęśliwa.

Zostałam wolontariuszem w schronisku dla bezdomnych zwierząt w Katowicach.


KOKS

Spędziłam tam niecałe trzy lata. Poznałam wiele wspaniałych ludzi i jeszcze więcej wspanialszych zwierząt. Jeździłam tam dwa razy w tygodniu, w deszcz i w śnieg, w skwar i w wiatr. Jeździłam tam nawet tedy, kiedy całą noc przed nie spałam, bo byłam na maratonie filmowym. Potem zapisałam się na wolontariat do sosnowieckiego schroniska, gdzie dostałam Shirę.

SHIRA

Nie umiałam żyć bez tych dwóch dni w tygodniu. Później to już sobie nie wyobrażałam swojego życia bez czwartku i soboty, bez wyjazdów do schroniska. Jeżdżąc tam, czułam się zdrowsza. Naprawdę. Każdemu z was życzę, żebyście znaleźli sobie coś, co was będzie dopełniać, co będzie napawać wasze serce szczęściem i co będzie sprawiać, że mimo naprawdę paskudnego tygodnia – wy się uśmiechniecie i na ten jeden mały moment zapomnicie o wszystkich troskach. Ja to miałam. Patrzyłam w oczy czworonogów i już nic mnie nie obchodziło, to było to. Moje szczęście.




Na początku dostałam szczeniaka. Nie pamiętam już jego imienia, pamiętam, że od razu tego samego dnia znalazł dom. Potem był Czak i Pepsiak. W międzyczasie wspomniana Shira w Sosnowcu. Po Pepsiaku pokochałam Froda, a po nim Balbinę. Później moją kochaną Finkę i cudownego Koksa, którego miałam już bardzo długo. Po Koksie – Dora, pól husky pół mieszaniec i później znowu Koks, bo nowi właściciele go oddali z powrotem. Ale to po Koksie dostałam moją kruszynę – Alice. Wszystkie mojego psy kochałam bardzo mocno, jednak to ona zajęła całe moje serce. Po Alice miałam Kulę – przerażone maleństwo; później Songa – całkowite przeciwieństwo Kuli. Po nim zauroczyłam się w Shirze, tym razem czarnej, i to z nią zostałam już do końca.

KULA
SHIRA
ALICE
CZAK
PEPSIAK
Nie było tam pięknie. Psy chorowały i umierały. Były adoptowane, po czym nowi właściciele oddawali je z powrotem, bo... coś tam. Nie wiadomo co. Bo tak, bo się załatwia w domu, bo źle chodzi na smyczy, bo za duży, bo za brzydki, bo się nie chce przywiązać. Koks został adoptowany trzy razy i trzy razy wrócił. Alice została znaleziona wraz z gromadką innych psów na jakichś działkach. Cały miesiąc zajęło mi oswajanie jej. Początki były ciężkie – bała się każdego mojego ruchu, podniesionego głosu, samochodów. A potem? Nie odstępowała mnie na krok. Ale była brzydka, jak to mówili, gdy na nią patrzyli. I ciężko było jej znaleźć dom. Nie było tam pięknie. Nie ma tam cudownych warunków, jest za dużo psów i za dużo kotów. Widziałam tam wszystko. Widziałam psy pobite, wyrzucone z pędzącego samochodu, przywiązane do ławek i drzew, pokaleczone, wygłodzone, wystraszone. Widziałam krew i cierpienie, dużo płaczu i skomlenie. 




Potem przychodziliśmy my, wolontariusze. Każdy pies w pawilonie szczekał i prosił o uwagę, wystawiał nosa, żeby wyjść, żeby do niego podejść, pogłaskać, może czymś poczęstować. Oczy im się błyszczały, na pysku pojawiało się jakieś niewiadomo co, cieszyły się na widok człowieka. Nie wszystkie, owszem, nie wszystkie. Inne, przerażone, uciekały w kąt. Dla nich ręka kojarzyła się z karą, z byciem niedobrym, z bólem. Wszystkie miały tam dla mnie tą samą wartość. Pracowałam z agresywnymi psami, z przerażonymi i pobitymi, ze starymi i młodymi, z za dużą energią i ospałymi.

I to był ten widok. Ten cudowny, jedyny w swoim rodzaju widok, gdy wchodzisz do pawilonu i patrzysz, jak psy skaczą z radości i wołają Cię do siebie. Jak się cieszą. Patrzysz i widzisz jak się cieszą. Czy chcesz czegoś więcej?



Ja nie chciałam niczego więcej. Nie potrzebowałam niczego więcej. Uwielbiałam tam przyjeżdżać, spędzać tam czas, czasami całe dnie. Uwielbiałam je tresować i z nimi ćwiczyć. Uwielbiałam agility i wybieg. Uwielbiałam te miejsce, te psy. Nieraz przyjeżdżała telewizja i uwieczniała to, co tam robiliśmy. Przyjeżdżali z gazet i robili zdjęcia, pokazywali ludziom, że psy ze schroniska wcale nie są gorsze od tych z rodowodem z hodowli. Te też potrafią się cieszyć na widok ukochanego człowieka.


Jeżeli w przyszłości zamierzacie nabyć nowego domownika, towarzysza i lojalnego przyjaciela, to naprawdę zapraszam was do schroniska. Może według niektórych są to psy „brudne, brzydkie i ze skazą”, ale to są wciąż te same psy, co „czyste, piękne i idealne”. Wciąż te same, a nawet z odrobiną więcej wdzięczności i miłości, z odrobiną więcej radości w oczach i szczęścia w sercu.

Psy to najlepsi nauczyciele życia, moi drodzy.



Brakuje mi tych chwil. Nieraz czuję się bez życia, jakby z kamieniem zamiast serca. Potem oglądam stare zdjęcia i wiem, dlaczego tak się dzieje. Muszę tam wrócić, potrzebuję tam wrócić. Wrócę tam.

Uzależniłam się od głośnego szczekania w rytm bicia mojego serca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz