sobota, maja 11

Obudźmy dzieci


Wchodzimy do sklepu dla dzieci i widzimy różowe ściany, słodko czerwone półki i szafki, uroczo ubrane ekspedientki. Na półkach cały asortyment – tu dla dzieci od 4 miesięcy do roku, tam od roku do pięciu i tak dalej. Lalki, miśki, autka, bajery, czary mary, bumcyk. Na widok tego wszystkiego, tego wykreowanego, piorącego mózgi światka... robi się niedobrze. Ale podchodzimy bliżej. Podchodzimy bliżej, dotykamy puszystego misia, coś wcisnęliśmy, on nam odpowiada „mama” i się śmieje. Dzieło szatana! Idziemy więc dalej. Mijamy lalki, zatrzymujemy się przy samochodzikach. Ruszamy kilka, które nie są w opakowaniu. Cudownie się to dotyka. Widzimy przed oczami wspomnienia z dzieciństwa, gdy się nimi bawiliśmy, gdy zajmowały nam miejsca na półkach. Czas goni. Ruszamy do przodu. Nie umiemy jednak minąć bez reakcji tej jednej, jedynej cudownej rzeczy.

Klocków lego.

Nimi można było zrobić wszystko. Zbudować dom. Zbudować auto, drzewo, a nawet postać. Statki, samoloty, parking, podwórze, konia. Wszystko. Klockami lego mogliśmy zobrazować naszą wyobraźnię. Zrobić wszystko!

Tak więc, gdy Pani E, moja współlokatorka, przywiozła z domu całe wielkie czerwone pudło klocków lego... to wiedziałam, że najbliższego kolokwium nie zdam.



Siedziałam kilka godzin, kilka cudownych godzin i tworzyłam. Coś tworzyłam. Wiedziałam, że to będzie wielkie, to będzie coś mojego, coś cudownego, dziecinnego, jakże pięknego. Tworzyłam, obudziłam w sobie dziecko, dziecko, którego w sumie nawet w sobie nie uśpiłam i poniosłam się temu czemuś, co mnie kierowało, co napędzało moje ręce i wyobraźnię, co wykrzywiało moje usta w szerokim, dziecięcym uśmiechu.

Ach, jakże mi się ciepło zrobiło, gdy skończyłam swoje dzieło.



Mała rzecz. Postawiłam go na parapecie i nie pozwalam nikomu dotknąć, ani ruszyć, ani zburzyć, zniszczyć, nic. Mój statek. Moja rzecz. Rzecz mojej dziecięcej chwili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz